Skip to main content

W dzisiejszym odcinku czeka nas opowieść o tym jak tworzono filmy rysunkowe i animowane. O swojej pracy opowiedzą reżyserzy, operatorzy, animatorzy, dźwiękowcy oraz kierowniczka produkcji. Zobaczymy również również stare kamery, klisze i ówczesne urządzenia i „patenty” do efektów specjalnych.

Roman Baran – grafik i operator obrazu, zabiera nas do pomieszczenia w którym powstawały pierwsze filmy. To ciemne studio z nagrania ze szczelnie zasłoniętymi oknami to nic innego jak fabryka filmów! To właśnie w tym miejscu, za pomocą kamery poklatkowej, studio realizowało swoje produkcje. Taśma znajdująca się w kasecie rejestrowała obrazki, które z kolei leżały na stole operatorskim. To w tym miejscu spotykały się dekoracje, które wraz z celuloidami, poklatkowo pokazywały ruch postaci. Zadaniem operatora było złączenie tych dwóch rzeczy za pomocą fotografii. Ciekawostką wartą zapamiętania jest fakt, że na jedną sekundę filmu, potrzeba było około dwudziestu czterech klatek taśmy! W związku z tym, dziesięciominutowy odcinek, potrzebował taśmy o długości nawet trzystu metrów! Zadaniem realizatorów było łączenie tego klatka, po klatce. Zdecydowanie nie była to łatwa i szybka praca. Za to efekt finalny, można było oglądać w wieczorynkach i w kinach.

Ryszard Lepióra – animator i reżyser wspomina, że reżyser w filmie rysunkowym lub filmie animowanym jest kimś, kto musi panować nad całością. Reżyser na podstawie scenariusza musiał stworzyć scenopis opisowy w tak zwanej fazie pierwszej, a następnie scenopis obrazkowy gdzie rysowane są już poszczególne kadry.

Co było sercem filmu? Oczywiście animacja. Rysownicy, którzy klatka po klatce musieli przelać każdy ruch postaci na kartki papieru. A nie było to takie proste, ponieważ na jedną sekundę filmu, potrzeba było średnio dwunastu rysunków! Generalizując – na jeden prosty film, takich rysunków i celuloidów potrzeba było od pięciu do siedmiu tysięcy! Animatorom w pracy często pomagały lustra, które umieszczone były w pokojach do animacji. Jeżeli występował problem z oddaniem jakiegoś ruchu w postaci, można było sprytnie skopiować go z własnego odbicia. Równie ciężką pracę wykonywały kopistki. Była to grupa dziesięciu kobiet, które robiły same kontury. Następnie malarki w swojej pracowni nanosiły kolory na rysunki. Nie były to oczywiście przypadkowe kolory, a te, które zaznaczone były w projektach.

Jednym ze sporych problemów była… farba, ponieważ musiała ona przylegać gładko do celuloidów czy folii. Taka farba nie dość, że miała zespoić się z podkładem, to jeszcze musiała być elastyczna. Kupowano więc pigmenty (niejednokrotnie pozyskiwane z zachodu) i tworząc szeroką gamę niuansów kolorystycznych dodawano następnie białą farbę, klej wikol (aby trzymał się folii), a także glicerynę w celu uzyskania odpowiedniej elastyczności.

Pozyskiwanie środków technicznych w końcówce lat czterdziestych stanowiło ogromne wyzwanie dla ekipy filmowców. Znana jest nawet historia, że pierwsze celuloidy (folie na które nanoszono obrazy) były wykorzystywane i wypłukiwane z klisz rentgenowskich. Wieloletni pracownicy wytwórni żartują dzisiaj, że wiele rzeczy było robionych “na czuja”, ponieważ nikt wtedy nie miał profesjonalnej wiedzy o tym jak stworzyć film rysunkowy. Wiele lat prób, błędów i eksperymentów pozwoliło w końcu na znalezienie optymalnych metod tworzenia filmów. Wynikiem ciężkiej pracy był spektakularny sukces produkcji “Koziołeczek” w roku 1953.

W ramach ciekawostki możemy dowiedzieć się, że każdy film musiał mieć również swoje streszczenie na piśmie. Każde z nich było cenzurowane i wymagało odpowiedniej pieczątki, aby gotowy już film po przyjęciu przez komisję kolaudacyjną mógł zostać przekazany do dystrybucji. Ostatnie dzieło stworzone na celuloidach powstało w roku 1999. Wtedy farby były już specjalnie dostosowane do celuloidów, a i same celuloidy były dużo bardziej przezroczyste i wygodniejsze w użyciu.

Prawdziwa rewolucja nastąpiła jednak w momencie komputeryzacji. Nagle maszyna zastąpiła folie, kleje, farby, klisze i pigmenty. Nie oznacza to jednak, że przestało się animować! Jak podkreślają eksperci, to człowiek, (a nie komputer) rysuje w dalszym ciągu. Dzieje się to jednak nie na folii, a na tablecie. Ołówek został wymieniony na pióro elektroniczne, a papier przestał być potrzebny, bo wszystko pomieści tablet graficzny. Nie potrzeba nawet kamer, ponieważ w komputerze mamy wirtualną przestrzeń w której wszystko można zmienić kilkoma przesunięciami palca.